środa, 30 lipca 2008

Czasowstrzymywacz-problemowyciszacz, czyli "zmieniamy Kościół Poznański na plus"

Artykuł niniejszy otrzymaliśmy na adres redakcyjnej poczty. Publikujemy go bez skrótów i adjustacji.

W 2002 roku biskup Stanisław Gądecki został skierowany do Poznania, by „wyciszyć” konsekwencje wydarzeń związanych z osobą arcybiskupa Paetza. Tak się nowemu metropolicie „wyciszanie” spodobało, że szybko rozejrzał się za następnymi kandydatami do tegoż. Wyciszał więc kolejne problemy. Kler kochał go coraz ciszej, wierni coraz ciszej szanowali, a i o inicjatywach arcypasterza właściwych jego urzędowi słyszano coraz mniej. Zaległa cisza. Koniec końców na celowniku arcybiskupa pojawili się poznańscy tradycjonaliści. Ci jednak „wyciszyć” się nie dali, a po odpustach rozległ się głośny wrzask, że „hołota listy pisze”. Do Rzymu rzecz jasna. A w Wiecznym Mieście, po tym, gdy odesłano już za Alpy wielu amatorów ciastek z kremem, arcybiskup wyciszać już nie miał możliwości. Kobiety w furii tłuką talerze, a arcybiskupi – jak się okazało – zabierają się za stare ołtarze. I tak właśnie zrobił Abp Gądecki.

Przez Wielkopolskę przeszła fala „wyciszeń”. Począwszy od ołtarza głównego Katedry Poznańskiej, który barbarzyńsko odarto z obrusów, kwiatów, lichtarzy i pozostawiono golusienkim jak w najsmutniejszym dniu roku – jak w Wielki Piątek. Taki proceder nazwano „wyciszaniem starych ołtarzy”. Presji Ostrowa Tumskiego ulegli nawet rządcy kościołów zakonnych. U poznańskich franciszkanów, gdzie odprawia się Mszę trydencką, wyciągnięto portatyle z ołtarzy bocznych, a w opustoszałe nisze powkładano doniczki z kwiatami (sic!).

Tymczasem z Rzymu nadchodziły kolejne wieści o tym, że Ojciec Święty przejawia niezdrowe zainteresowania tekstylno-estetyczne, sącząc jad tradycjonalizmu w zdrową tkankę posoborowego Kościoła. Nie pomagało już zaklinanie rzeczywistości potokami słów o „pontyfikacie kontynuacji”, ni pocieszanie się, że „stary, chory i go przeczekamy”. Nad Wartę powoli docierała przerażająca świadomość, że Benedykt XVI może dożyć wieku Leona XIII i panować długo jak Pius IX (nawet jeśli matematycznie jest to nie do pogodzenia). Sytuacja zaczęła domagać się zdecydowanych działań.

Tak oto katolicy w Grodzie Przemysła mogą stać się świadkami kolejnej fali dewastacji, których zwiastunem jest potraktowanie ołtarza z kościoła Najświętszej Marii Panny na Ostrowie Tumskim. Kościółek ten spłonął w czasie II Wojny Światowej, a w latach pięćdziesiątych odnowił go znany artysta Wacław Taranczewski wykonując nie tylko polichromie, ale i ozdabiając go ołtarzem. Obecnie, pod pretekstem prac archeologicznych i konserwatorskich arcybiskup Gądecki postanowił pozbyć się tego przedsoborowego poliptycznego przeżytku. W środowiskach artystycznych Poznania i Krakowa zawrzało. Kuria wyciszyła jednak sytuację stwierdzeniami, że ołtarz usunięty został tylko czasowo. I tak znów ucichło.

Ucichło, bo ani historycy sztuki, ani dziennikarze do końca nie zdają sobie sprawy z rzeczywistego źródła niechęci Arcypasterza do owego ołtarza. Kościółek NMP ma w przyszłości, jak twierdzą niektórzy duchowni, stać się siedzibą wspieranego przez Kurię Stowarzyszenia „Ośrodek Śpiewu Gregoriańskiego”. By jednak muzykom nie przyszło do głowy coś głupiego – czyli Msze święte w dawnym rycie – należało zawczasu usunąć ołtarz i ustawić mebel, by można było celebrować zza kontuaru. Nie idzie tu więc o żadne remonty, archeologię, estetykę, ale o to, że Rzym może sprawić, iż za kilka miesięcy takie przenosiny nie będą możliwe. Arcybiskup wyciszył więc ołtarz na amen. W swym zapale zapomniał nawet o tym, że to wotum na 25 lecie sakry arcybiskupa Dymka, któremu do pięt… i tak dalej.

Być może podobny los czeka kościółek Najświętszej Krwi przy ul. Żydowskiej? Poprzedni remont objął całe wnętrze oprócz ołtarza, bowiem konserwator miejski nie chciał się zgodzić na dewastacje i wstawienie mebla. Obecne porozumienie miedzy Kurią a urzędem konserwatorskim nie wieszczy niczego dobrego. Trzeba bacznie się sprawie przyglądać.

Jacques Blutoir