środa, 16 maja 2007

...to było Pani tak trudno zrobić ten krok do przodu i wyciągnąć rękę?

Za gazetą internetową Polskie Jutro:

Sobota 17 marca 2007 roku, Berlin. Tego dnia tradycją tutejszą jest tak zwany Marsz Pokutny, urządzany rokrocznie przez Diecezję Berlińską. Jest to swoista manifestacja „resztek” katolicyzmu! - w tym spoganiałym mieście. Procesja, z Krzyżem wielkości około 5 metrów, niesionym tradycyjnie już przez kilkunastu członków Misji obcojęzycznych, porusza się ulicami przez dzielnice blisko centrum leżące, wzdłuż trzech kolejnych Parafii i trwa ten marsz około 1,5 godziny, kończąc się w bazylice św. Jana Chrzciciela, która od ponad roku stała się siedzibą Polskiej Misji Katolickiej w Berlinie. Mottem tegorocznej Procesji było: „... ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich” (Łk 6; 19). Jak na prawie 4-milionowe miasto, kościół mieszczący około 3 do 4 tysięcy wiernych był wypełniony w 80 procentach; było jeszcze dużo wolnego miejsca dla stojących. Był chór i cała uroczysta oprawa. Procesji i Mszy św. ją wieńczącej przewodniczył ks. kardynał Sterzynsky - bp ordynariusz diecezji berlińskiej. Obecny był również Nuncjusz Stolicy Apostolskiej w Berlinie. (...) O homilii kardynała Sterzynskiego wspomnę tylko tyle, że wychodząc od Motta, usłyszeliśmy, jak Pan Jezus uzdrawiał przez dotknięcie - zebrane chyba ze wszystkich Ewangelii i w teatralnych gestach po prostu przypominane, a więc trudno mi jest po prostu powtórzyć tak naprawdę, o czym mówił tak dokładniej ks. kard. można było odnieść wrażenie, że chce nas przekonać o wielkiej Mocy Uzdrawiającej Pana Jezusa abyśmy tylko się Jego dotknęli, i już cały nasz świat musi być uzdrowiony. Mamy tego tylko pragnąć, ale nie usłyszałem ani joty o sensie procesji – pokutnej przecież – ani słowa o skrusze i pokucie, nie, starczy dotyk. (...) Komunii udzielano dosyć spontanicznie, od ołtarza i kilku księży udało się do tyłu, aby uniknąć nadmiernego stłoczenia. Pozostałem w ławce, aż na tyle się rozluźni, że będę mógł bez tłoku, przyjąć Komunię św. Ustawiłem się w ostatnim rzędzie, obok mnie po lewej stronie było jeszcze cztery osoby i ja nieco na prawo, bezpośrednio przed tym wielkim Krzyżem procesyjnym. Osoby po lewej stały z wyciągniętymi rękoma, pomiędzy nimi klęczała moja znajoma, skupiony na krzyżu, nie widziałem, co się obok działo, wiem tylko, że ksiądz udzielający Komunii odszedł od tych osób i patrząc na mnie zupełnie mnie zignorował, jakby mnie tam nie było. Jeden z księży znany mi, również Polak Kamilianin, widząc to i myśląc, że może to jakieś nieporozumienie, ale po wymianie wzroku z ks. kardynałem i kilkoma innymi przy stole ofiarnym spuścił głowę i zamarł w bezruchu. Chcę tu jednoznacznie podkreślić, że tu nie może być mowy o nieporozumieniu. NIE. Nie było żadnego komunikatu jak i gdzie będzie udzielana Komunia św., a więc każdy, kto podszedł do Komunii – otrzymał ją z wyjątkiem nas dwojga – klęczących! Widząc, że nikt nie wyraża najmniejszego zainteresowania jakimiś tam klęczącymi – skłoniłem się i czyniąc znak krzyża z pokorą przyjąłem zdarzenie oddając je PANU BOGU i powróciłem do ławki. Znajoma natomiast zupełnie zdezorientowana i niepogodzona z zaistniałą sytuacją, czemu się wcale nie dziwię, pozostała na klęczkach aż do błogosławieństwa, po czym udała się do zakrystii, aby wyjaśnić nieporozumienie. Ksiądz z PMK rozumiejąc sytuację, bez żadnego komentarza, ubrał się i udzielił Jej komunii, z pełnym zrozumieniem sytuacji. Natomiast później zagadnięty ks. proboszcz PMK pouczył ją, że: „... to było Pani tak trudno zrobić ten krok do przodu i wyciągnąć rękę”! Znajoma zaniemówiła, bezradna odwróciła się i udała się w stronę wyjścia. Po kilkunastu krokach dogonił Ją ks. proboszcz i zaczął prosić: „... niech Pani nie bierze sobie tego tak do serca (...) bo jeszcze Pani wiarę straci”!? – Znajoma, która mi to wszystko potem relacjonowała, odpowiedziała bez namysłu: „O mnie, to się ksiądz nie martwi ja wiary tak szybko nie tracę , ale o wiarę tych kapłanów i o siebie, to jak najbardziej (...)” – w tym czasie byłem już na zewnątrz kościoła i próbowałem poukładać myśli, i uznałem – to co się stało – za świadome działanie kapłanów, co z kolei wyklucza jakąkolwiek próbę dyskusji – bo takowa mogła się zakończyć tylko dopełnieniem poniżenia już zadanego, niczym więcej...