poniedziałek, 19 czerwca 2006

...bo nie czytał Jerzego Turowicza

W numerze 1/1966 Tygodnika Powszechnego Jerzy Turowicz zamieścił artykuł - Wstępny bilans Soboru. Pozwoliłem sobie wybrać co smaczniejsze kawałki:

Sobór się skończył. Rozpoczął się okres posoborowy w życiu Kościoła. Czy tylko sobór się skończył? Czy tylko okres posoborowy się rozpoczął? Na te pytania spróbujemy odpowiedzieć później. Historia Kościoła uczy, że sobory zwoływano, gdy w życiu tego Kościoła zjawiały się kryzysy, gdy kształtowały się herezje, gdy ortodoksja była zagrożona. Sobory definiowały doktrynę w zagrożonym punkcie, rzucały anatemy na myślących inaczej, zakreślały granice ortodoksji. Tak było na wszystkich soborach, łącznie z dwoma ostatnimi: Trydenckim i Watykańskim I. Jak było na Watykańskim II? Punktem wyjścia była także świadomość pewnego kryzysu: stwierdzenie malejącej skuteczności misji Kościoła w warunkach współczesnych, pogłębianie się „rozwodu” między Kościołem i światem. Konflikt między nauką i postępem technicznym a wiarą religijną, konflikt między praktyką społeczeństw współczesnych w dziedzinie obyczajów a etyką głoszoną przez Kościół, szerzenie się indyferentyzmu, materializmu i ateizmu. Metodą przyjętą przez sobór wobec tego kryzysu była podwójna refleksja: nad Kościołem i nad światem. Rezultat tej pracy zadziwiający, decydujący o odmienności, wyjątkowości tego soboru: żadne anatemy, lecz nowe rozumienie istoty Kościoła, połączone z wysiłkiem zrozumienia świata. W miejsce anatem deklaracja miłości do człowieka, do konkretnego człowieka naszych czasów, uznanie autonomii świata, propozycje dialogu i służby.
(...)
W tym krążeniu myśli, w dyskusji soborowej, która rozciągnęła się szeroko poza mury Bazyliki św. Piotra, można było zakwestionować, poddać rewizji niemal wszystko: doktrynę, instytucję i praktykę Kościoła. Takie jest prawo soboru, taka jest jego kompetencja. Zakwestionować, to nie znaczy zmieniać, ale znaczy skontrolować, zweryfikować w odniesieniu do Ewangelii, do Pisma Świętego, do myśli Ojców Kościoła, do praktyki pierwotnego chrześcijaństwa.
(...)
W tej dyskusji soborowej – prowadzonej ze zdumiewającą wszystkich obserwatorów wolnością – ujawniła się, więcej: ukształtowała, nowa świadomość Kościoła. Przede wszystkim w postaci zbiorowej świadomości episkopatu świata. Ujawniła się wspólnota poglądów i postaw. Poglądy i postawy, które bez soboru mogły być uważane za odosobnione, dzięki soborowi okazały się powszechne, okazały się sprawą większości, zyskały na pewności, śmiałości i sile.
(...)
Z tej pracy soborowej wyłoniło się nowe rozumienie Kościoła. Nowe? Tak, nowe. Wprawdzie zawarte już w Ewangelii, w wiekowej praktyce Kościoła, przygotowane przez pracę teologów i przez encykliki papieskie, a przecież nowe. (...) W tym nowym rozumieniu Kościół to przede wszystkim Lud Boży, wspólnota ludzi będących przedmiotem działania Ducha Świętego. Kościół ten jest nadal także instytucją, ale akcent zostaje położony na wspólnotę, porzucony zostaje legalizm i jurydyzm okresu potrydenckiego, instytucja ma służyć wspólnocie ludzkiej, ta służba jest jej istotą, zadaniem.
(...)
Zasada wolności religijnej, pierwszy raz tak wyraźnie i autorytatywnie przez Kościół sformułowana, jest nie tyle deklaracją praw Kościoła i praw religii, ile przede wszystkim prawa człowieka, prawa szukania i wyboru prawdy, nienaruszalności sumienia i obowiązku człowieka słuchania swego sumienia. Respektując wolność człowieka i apelując do jego odpowiedzialności i dojrzałości, Kościół proponuje światu ideę Boga i opartą na tej idei prawdę religijną, ale proponuje także idee dotyczące człowieka: idee godności osoby ludzkiej, idee rezygnacji z przemocy w stosunkach międzyludzkich, idee miłości. Chcąc służyć światu, Kościół chce rozumieć świat i chce być przez ten świat rozumiany, dlatego proponuje mu, więcej: nawiązuje dialog, rezygnuje z jakichkolwiek potępień, bo potępienia przecinają, uniemożliwiają dialog.
(...)
Sobór Watykański II oznacza niewątpliwie koniec epoki otwartej Soborem Trydenckim. Sobór dał wyraz ogromnej tęsknocie do jedności chrześcijaństwa, miłości do tych, których nazwano „braćmi odłączonymi” (...) To jest czymś nowym w Kościele katolickim, do soboru żyliśmy jeszcze w kontrreformacji (...) panował klimat nieufności i skrępowania. (...) Dziś klimat między chrześcijanami zmienił się zasadniczo. Kościół katolicki uznał autentyczne wartości chrześcijaństwa znajdujące się w innych Kościołach, przyjął na siebie współwinę i współodpowiedzialność za podział.
(...)
A dziś, dziś biskup Otto Dibelius z Berlina, jedna z czołowych postaci protestantyzmu światowego, oświadcza: „Gdyby Kościół rzymskokatolicki wyglądał tak 450 lat temu jak wygląda dziś, nigdy nie byłoby reformacji”.
(...)
Nowe widzenie Kościoła, nowe rozumienie pojęcia Ludu Bożego wyraźnie zakłada możliwość zbawienia, możliwość działania łaski poza widzialnymi granicami Kościoła; z zasady wolności religijnej wynika szacunek dla wszelkich wierzeń religijnych.
(...)
Jeszcze szerszy krąg dialogu nawiązywanego przez Kościół Vaticanum II to ludzie niewierzący (...) Kościół robi ogromny wysiłek zrozumienia zjawiska ateizmu, stara się odkryć jego przyczyny i korzenie. Kościół szuka tych przyczyn także u siebie – przeprowadzając tu pewną samokrytykę (...) badając, czy u podstaw ateizmu nie leży zawiniona przez katolików deformacja chrześcijaństwa; niedostateczne świadczenie Ewangelii.
(...)
Sobór Watykański II oznacza koniec ery antymodernizmu. Nie znaczy to, by modernizm, który w jakimś stopniu był niewątpliwie herezją, został „zrehabilitowany”; znaczy to, że znikł w Kościele związany z reakcją na modernizm „strach” przed zbyt śmiałymi badaniami w dziedzinie teologii.
(...)
Nie ulega jednak najmniejszej wątpliwości, że tzw. postawa otwarta zdobyła sobie na soborze olbrzymią, niespodziewaną, nieoczekiwaną trzy lata temu większość, że większość ta rosła z sesji na sesję i że ona zdecydowała o charakterze dokumentów soborowych.
(...)
Postawiliśmy na początku artykułu pytanie, co się kończy w Kościele w roku 1965, a co się zaczyna. Chcielibyśmy, by artykuł był odpowiedzią na te pytania Sobór Watykański II był jednym z najważniejszych soborów w dwutysiącletnich dziejach Kościoła, był największym wydarzeniem religijnym naszych czasów. Sobór zamknął epokę w życiu Kościoła, epokę, którą zależnie od dziedziny możemy mierzyć od Tridentinum czy też od Konstantyna. Sobór rozpoczął nową epokę, dopiero w 1965 wchodzimy w Kościół naszych czasów i przyszłych czasów, Kościół XXI wieku, a może i stuleci następnych.


zamiast komentarza - kilka cytatów z audiencji generalnej Ojca św. Pawła VI, z 29 stycznia 1969 r.

Czy intencje Kościoła soborowego wszędzie i przez wszystkich są zrozumiane w całej swej rzeczywistości? Czy to, co widzimy, zadowala Waszą dobrą wolę, a także dobrą wolę całej wielkiej wspólnoty kościelnej? Oto ważkie pytanie. Znamy dwie odpowiedzi negatywne. Pierwsza kryje się w niecierpliwości, która chciałaby szybko zrealizować to, co Sobór przedstawił. Niecierpliwość wyraża się niekiedy w nietolerancji, gdy sądzi, że należy się uciekać do bezpośrednich zastosowań bardziej rewolucyjnych niż reformatorskich, bez względu na zgodność historyczną i logiczną innowacji wprowadzanych w życie katolickie. Ta postawa doprowadza nieraz do nieroztropności, do powierzchowności, do manii nowości dla nowości, do naśladownictwa mody kwestionowania i do samowoli nieposłuszeństwa.

(...)

Druga negatywna odpowiedź jest również złożona i wymagałaby dokładnej i angażującej analizy psychologicznej. Dlaczego Kościół po Soborze pod pewnymi względami nie znajduje się w lepszej sytuacji niż przedtem? Dlaczego tyle niekarności, takie zaniedbanie norm kanonicznych, tyle wysiłku zmierzającego do zeświecczenia, taka śmiałość w planowaniu przemian struktur kościelnych, taka chęć upodobnienia życia katolickiego do życia laickiego, takie zaufanie w rozważania socjologiczne, a nie w teologiczne i duchowe? Wielu mówi: Kryzys wzrostu. Oby tak było. Ale czy nie jest to także kryzys wiary? Kryzys zaufania niektórych synów Kościoła do samego Kościoła? Są tacy, którzy badając to alarmujące zjawisko mówią o stanie ciągłej wątpliwości odbierającej siły szeregom duchowieństwa i wiernych. Mówią o nieprzygotowaniu, o bojaźliwości, o lenistwie. Niektórzy wprost oskarżają o strach czy to władzę kościelną, czy wspólnotę ludzi dobrych, gdy jedna i druga bezkarnie, bez sprostowań, bez reakcji dopuszcza na naszym terenie do przewagi pewnych prądów wykazujących nieład lub poddaje się - jakby w pewnym kompleksie niższości - pod panowanie tez dyskusyjnych, utrzymujących się w opinii publicznej za pośrednictwem bogatych środków społecznych i społecznego przekazu - też często mało potrzebnych lub obcych duchowi Soboru. Czynią to - jak się mówi - w obawie, by nie popełnić czegoś gorszego lub by nie okazywać się za mało nowoczesnymi i gotowymi do upragnionej odnowy.

Ech... Tyle trudnych pytań... A wystarczyło poczytać albo spytać Jerzego Turowicza. I wszystko byłoby jasne. I "swąd szatański" okazałby się być tylko smrodem przypalonej macy...